Tragedia na lotnisku w Smoleńsku

Kat.: Teksty Utw.: 10.04.2010 W.M.M. E-mail

W sobotę rano 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie lotniczej na lotnisku w Smoleńsku zginął prezydent Lech Kaczyński. Wraz z nim zginęli wszyscy pasażerowie i załoga samolotu.

Wszystkie media, nie tylko w Polsce, od rana informują o tym tragicznym wydarzeniu. Nie będę zatem pisał o katastrofie. Ale nie sposób bym w tym tak dramatycznym i wstrząsającym momencie polskiej historii nic nie napisał. Tak sobie dziś pomyślałem, a właściwie nabrałem pewności, że przez ostatnich kilkanaście lat, czyli cały okres wolnej i demokratycznej Polski, nasi politycy robili niewiele dla naszego wspólnego dobra, czy szumnie to nazywając, dla Polski. Bawili się w swoje partyjne gierki, podkładali sobie wzajemnie nogi, byle postawić na swoim. Interes Polski i Polaków dla nich nie istniał.

Nie wiem czy katastrofa ma związek z tym, że najważniejsze osobistości RP latały kilkudziesięcioletnim gratem, ale uważam, że to właśnie z racji tego, iż nasi politycy do tej pory bardziej robili sobie na złość, niż działali dla dobra narodu i kraju, Polska nie dorobiła się przyzwoitego i nowoczesnego samolotu dla swoich władz. Mam nadzieję, że katastrofa na lotnisku w Smoleńsku potrząśnie tzw. klasą polityczną i uzmysłowi tym ludziom jakie są ich powinności. Oczywiście nie potrafię powiedzieć czy, gdyby polskie elity bardziej koncentrowały się na działaniach dla dobra ogółu, niż na wzajemnym szkodzeniu, to uniknęlibyśmy tej tragedii...

Nam Polakom pozostaje tylko wierzyć, że w obliczu tej ogromnej tragedii, wybierani przez nas na najważniejsze i mniej ważne stanowiska i urzędy, z szacunku dla ofiar dzisiejszej katastrofy i z szacunku dla Polski i rodaków zaczną działać inaczej, że przyjmą inny niż dotąd system wartości.

Cóż za ironia losu, w 70 lat po katyńskiej zbrodni, niemal w tym samym miejscu Polska znów poniosła tak bolesną stratę…

Niedziela: 4:22 rano
Wkrótce minie doba od katastrofy. Na razie właściwie więcej jest pytań niż odpowiedzi. Mnie najbardziej (oprócz pytań o przyczyny i przebieg katastrofy) nurtuje pytanie: czy w państwie, w którym politycy i najważniejsi urzędnicy poważnie traktują swoje obowiązki możliwe jest, by na pokład jednego samolotu (i naprawdę bez znaczenia jest to, czy był nim przestarzały radziecki tupolew, czy byłby to najnowszy odpowiednik Air Force One) wsiadło tak wiele, tak ważnych dla funkcjonowania państwa osób?

Jest jeszcze jedna sprawa... jakiś czas temu pilota samolotu z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie, który nie uległ presji (nie pamiętam czy w końcu wyjaśniono czyjej) i odmówił, ze względów bezpieczeństwa, lądowania bodaj w Gruzji, spotkało wiele nieprzyjemności i kłopotów. Czy można zatem wykluczyć, że piloci tupolewa, który rozbił się koło lotniska w Smoleńsku, nie myśleli o tamtej sytuacji? Nawet jeśli tym razem nie było żadnej presji z niczyjej strony, to czy tamta sytuacja nie mogła zaważyć na podejmowanych przez nich decyzjach?

Nie daje mi też spokoju to, co się mówi o tym gdzie rozbił się samolot. Skoro była bardzo gęsta mgła, to piloci musieli chyba lądować "na przyrządy", bez widoczności. Skoro samolot znalazł się zbyt nisko przed lotniskiem sugeruje, że być może przyrządy źle funkcjonowały albo źle je ustawiono. Nie rozumiem czemu załoga lądowała na "ślepo", bez ILSu (nie ma go na tym lotnisku) i sprawnych przyrządów. W końcu narażali również swoje własne życie...

Odsłony: 5273