O ataku zimy inaczej...
Przez ostatnie dwa dni listopada 2010 r., czyli od ogromnej śnieżycy, która sparaliżowała Łódź, niemal wszyscy pomstują na nieudolność urzędników...
Zupełnie jakby wierzyli, że podczas prawie 24-godzinnej śnieżycy ogromne miasto, z setkami kilometrów chodników i ulic może funkcjonować jak w środku lata...
A ja uważam, że przy tak dużych opadach śniegu KAŻDE miasto zostanie sparaliżowane. No chyba że gdzieś jest takie, co ma po jednym pługu i solarce na każdą ulicę, a wszystkie samochody oprócz komunikacji miejskiej stoją w garażach i nie przeszkadzają w ciągłym odśnieżaniu - tak jak np. w wypadku Łodzi - podczas trwającej 24 godziny śnieżycy. Utyskiwanie na problemy zimowego podróżowania jest tyle samo warte, co pretensje o to, że latem jest upał, a człowiek się poci.
Chciałbym jeszcze rzucić w śnieżycę pytanie, czy za to, że co któryś tam śnieżny zawalidroga był na letnich oponach, albo czy za to, że kierowcy blokowali ruch w mieście zostawiając gdzie popadnie swoje auta, też winni są urzędnicy?
Przy okazji... taka myśl mnie naszła: opady śniegu, tak jak i jego niechęć do natychmiastowego zniknięcia, nie mają związku z tym kto rządzi miastem, ani z tym kto chce być jego prezydentem ;)
A na zakończenie jeszcze informacja z łódzkiego lotniska: W ciągu 24 godzin w Łodzi spadło 20 cm śniegu.
- Czytaj też: Zima w Łodzi oczami posła i moimi :)